Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /wp-includes/pomo/plural-forms.php on line 210

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /wp-includes/pomo/plural-forms.php:210) in /wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Food&Stuff http://panipani.nierada.eu Painting Illustration Styling Sun, 31 Jul 2016 15:49:57 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://i0.wp.com/panipani.nierada.eu/wp-content/uploads/2016/04/cropped-cookie_logo-1.jpg?fit=32%2C32 Food&Stuff http://panipani.nierada.eu 32 32 102173594 Trzy dni z łosiem http://panipani.nierada.eu/?p=449 Sun, 31 Jul 2016 15:36:51 +0000 http://panipani.nierada.eu/?p=449 Wykorzystywanie wszystkiego w kuchni, do ostatniego jadalnego okrucha, ma ogromną tradycję. Nie tylko w naszej kuchni, ale i na przykład we włoskiej (Włosi zjadają nawet grzebienie koguta) czy we francuskiej. Tu pozwolę sobi przytoczyć moją ulubioną wypowiedź Alcesta z książki „Mikołajek i inne chłopaki” – „Świnie je się w całości, a z reszty robi wędliny”. Tradycja nie marnowania jedzenia siedzi głęboko w mentalności Krakusa, którym przypadkowo jestem. (Krakusy, zupełnie niesłusznie, posądzani są o nadmierną oszczędność, a tak naprawdę są po prostu gospodarni). W związku z powyższym ośmielę się dać przepis na trzydniowego łososia, zwanego u mnie w rodzinie łosiem.

A więc najpierw kupujemy dorodnego łososia w korzystnej cenie. Łosoś powinien mieć około 3 kilo. Z mniejszych pozostanie nam dużo odpadów, a tego nie lubimy. Przy kasie zaciskamy krakowskie zęby i oczy widząc jaka jest suma za łososia, powtarzając w duchu, że w końcu ma on starczyć na 3 dni i to paru osobom. Pamiętajmy również, aby owe osoby zatrudnić przy oprawianiu ryby. Dozwolona jest zarówno prośba jak i szantaż.

W domu oprawiamy rybkę. Odcinamy głowę tuż za małą płetwą i ogon tuż przed nieco większą. Zostanie nam około 20 centymetrowa część ogonowa, którą odstawiamy do lodówki. Natomiast głowę i wszystkie, ale to wszystkie resztki wrzucamy do gara. Posłużą nam jako baza do zupy rybnej.

Uczta nr 1 – Sashimi i tatar z łososia

Środkową część ryby mniej lub bardziej sprawnie filetujemy. Sprawność tę uzyskujemy za pomocą instruktażowych filmów z youtuba. Nie będę ukrywać: filetowanie jest zadaniem czasochłonnym, trudnym emocjonalnie i fizycznie a po drodze pojawia się jeszcze kwestia lepkich łusek, które nagle są wszędzie. W pogotowiu trzeba mieć wodę do płukania, dużo papieru kuchennego i równie dużo spokoju wewnętrznego.

Po chwili mam dwie gotowe różowe wstęgi łososia. Kroje je w tłuste słupki, upajając się wspaniałym ornamentem różowo-białego mięsa.

W tym momencie znowu powstaje kwestia odpadków (to te bez ornamentu), które są za dobre żeby wrzucić do gara. Wykorzystam je do najgenialniejszej rzeczy pod słońcem, czyli tatara z łososia. Posiekane drobno mięso doprawię pokrojonym porem, olejem sezamowym, czarnym sezamem, sosem sojowym oraz odrobiną chilli w proszku. Kto lubi żyć na krawędzi, może dodać żółtko jajka.

Sępy, w postaci rodziny, zaczynają krążyć niecierpliwie. W związku z tym należy im dać zadanie na przeczekanie. Mąż szatkuje rybę i białą część pora. Reszta nakrywa, szykuje pałeczki, chrzan, imbir.

Uczta nr 2 Pomidorowa zupa rybna

Zupę gotujemy na winie. Czyli… wszystko co się nawinie. Gdy mamy już wywar z ryby i jarzyn w garze lądują kawałki łososia. Po ugotowaniu łatwo się obiera. Kolejno dorzucam krojone pomidory, przecier pomidorowy (najepszy ten mojej mamy), trochę rozmarynu, chilli i co tam z przypraw mam pod ręką. Jeśli nawinie się cukinia, czemu nie, kto lubi ziemniaki – drobne kostki ugotują się w mig. W wersji rozbudowanej dorzucam kawałki jakiejś innej ryby morskiej: dorsz, czarniak, mintaj. Świetne są owoce morza. Wtedy – uwaga Poznaniacy – zupy starcza na parę dni!

Uczta nr 3

Grillowany łosoś z oliwą, chilli i czosnkiem.

Nie zapominam o kawałku, który został w lodówce. Na niego czeka grill. Do naczynia żaroodpornego wlewam łyżkę oliwy, posiekane chilli i czosnek. Miętoszę ręką i smaruje rybę z obu stron. Nastawiam grill na 2 i piękę z każdej strony po parę minut. Dodatki według uznania ale ziemniaki na parze i kwaśne tzatziki robią robotę.

Nic się nie zmarnowało. I co? Kraków górą!

D.

Sushi

]]>
449
Wczoraj byliśmy w Indiach http://panipani.nierada.eu/?p=426 Thu, 14 Jul 2016 16:27:50 +0000 http://panipani.nierada.eu/?p=426 Korzystając z jednego dnia urlopu udaliśmy się do Indii. Na rowerach. Indie, jak się okazało, znajdują się 10 minut jazdy od nas, na Służewcu Przemysłowym.

A było tak: wyjechaliśmy z domu w palącym słońcu, aby się porządnie zmęczyć a potem zasiąść gdzieś na Mokotowie w milusiej knajpce serwującej niebanalne jedzenie. Ledwie jednak wyszliśmy z domu, gdzieś niedaleko coś jakbyą zamruczało i zagrzmiało. Zwaliliśmy to grzmienie na budowę nieopodal… Niestety po 400 metrach jazdy budowa dogoniła nas i dalej grzmiąc wylała 2 hektolitry wody na nasze naiwne głowy. Postanowiliśmy więc zrezygnować z odległych wojaży i schronić się w pobliskiej, niedawno otwartej restauracji indyjskiej – Tulsi. Na Domaniewskiej.

I tu muszę się przyznać: zawsze kiedy wchodzę do restauracji indyjskiej mam mocne postanowienie spróbowania czegoś nowego – karty na ogół są obszerne, nowości czekają na odkrycie. Jednak zawsze, zawsze dostaje ślinotoku przy pozycji Chicken Tikka Masala, a chleb naan z czosnkiem przesłania mi klarowność widzenia. Tak było i tym razem. Zresztą, po co planować, dajmy się ponieść chwili! Zjedzmy to co zawsze!

Deszcz ustał, słońce znowu zaczęło niemiłosiernie prażyć. A my pojadając czerwono zamarynowanego kurczaka, który prężył się miękko w słodko-pikantnym sosie, słuchając dźwięków tambury, owinięci szczelnie gorącą wilgocią, obserwowaliśmy przechodzących co jakiś czas ulicą Hindusów. Hindusów? No tak, wyjaśnił mąż – dużo ich tu mieszka. Więc nawet nie zamykając oczu znaleźliśmy się w Indiach. I to za 97 zł na dwie osoby. Bombaj!

 

Chicken Tikka Masala

]]>
426
http://panipani.nierada.eu/?galleries=422 Thu, 26 May 2016 06:46:26 +0000 http://panipani.nierada.eu/?post_type=galleries&p=422 ]]> 422 http://panipani.nierada.eu/?galleries=food-painting-3 Mon, 02 Nov 2015 11:11:42 +0000 http://danuta.nierada.eu/?post_type=galleries&p=200 ]]> 200 http://panipani.nierada.eu/?galleries=food-painting-4 http://panipani.nierada.eu/?galleries=food-painting-4#respond Mon, 02 Nov 2015 09:38:05 +0000 http://danuta.nierada.eu/?post_type=galleries&p=187 ]]> http://panipani.nierada.eu/?feed=rss2&p=187 0 187 http://panipani.nierada.eu/?galleries=368 Thu, 29 Oct 2015 19:24:22 +0000 http://panipani.nierada.eu/?post_type=galleries&p=368 ]]> 368 http://panipani.nierada.eu/?galleries=food-painting-too Fri, 23 Oct 2015 08:09:13 +0000 http://danuta.nierada.eu/?post_type=galleries&p=182 ]]> 182 Ulica Jemen 15, Jemen http://panipani.nierada.eu/?p=1 http://panipani.nierada.eu/?p=1#comments Wed, 19 Aug 2015 04:23:47 +0000 http://danuta.nierada.eu/?p=1 Jest taka dziwna konieczność, kiedy spróbujesz indyjskiego jedzenia. Porządasz więcej. Pędzeni tą porządliwością znaleźliśmy się w maleńkiej acz uroczej knajpce Sokotra na Wilczej.

Ulica Wilcza jest niezwykłym połączeniem kontrastowych klimatów. Odrestaurowane, luksusowe kamienice sąsiadują ze zdegradowanymi melinami. Ale nie mam nic przyjemniejszego oczekując na jedzenie napawać się tą różnorodnością. Przez szybę. O, właśnie przed nami przeszedł dresiarz z siatką Warki a z nim… pudelek miniatura w kolorze sojowego latte. Różnice, połączenia, fuzje – cudownie. I co ciekawe najwyraźniej ten eklektyzm dziko rozprzestrzenia w tej okolicy. Ponieważ gdy otwarliśmy menu okazało się, że karta dań proponuje kuchnie indyjsko-… jemeńską. Dobra, powiedzmy nie jestem orłem z geografii, ale coś tu ze sobą chyba nie graniczy, i jest być może nawet innym kręgiem kulturowym?

Zachowując kulturę i godność zagadnęłam męża: Yyyy, Jemen i Indie to chyba nie są blisko, co? No nie – odpowiedział mąż pochłaniając zachłannie, na razie samymi oczami, opcje w menu -Tak z 2000 kilometrów odległości. To tak jakby, no nie wiem, powiedzmy kuchnia czesko – marokańska.

Hmm, zaczęło być interesująco. W głowie zaczęły mi pączkować na przemian romanytczne i dramatyczne losy kucharza jemeńsko – indyjskiego, który wylądował w Polsce. Zdrada, miłość, ucieczka, może morderstwo… Nie, morderstwo nie, ze względu na zbliżające się spod jego noża dania. Niestety co jakiś czas romantyzm dziejów kucharza przerywały mi reminiscencje z serialu „Friends”, kiedy to Chandler, chcąc się pozbyć swej byłej dziewczyny Janine udawał, że jedzie do Jemenu na rok i na bieżąco wymyślał swój nowy adres: Chandler Bing, ul. Jemeńska 15, Jemen. Zwalczyłam tę dygresję jako szkodliwą dla domniemanej historii, tak dobrej, według mojej oceny, jak nie przymierzając „Przeminęło z wiatrem”.

Tymczasem na stole pojawiło się jedzenie. Niestety, niestety, rozczarowujące – w stylu: „jak cudzoziemcy wyobrażają sobie gust Polaków” czyli nieco nijakie. W każdym razie na pewno nie tak wyjątkowe jak ewentualne losy szefa kuchni. Ale był jeden znaczący wyjątek – baba ghanoush czyli pasta z pieczonego bakłażana, która (lub który) urzekła mnie lekkością, jedwabistą konsystencją i kremową potoczystością nabieraną na kawałki cudownie gumiastego, arabskiego chleba.

Płacąc zapytałaliśmy nieco naburmuszonej kelnerki, o jemeńsko – indyjską sytuację. Na co, odpowiedziała, jakby było to najbardziej oczywista sprawa pod słońcem: No tak, bo kucharz jest z Nepalu.

D.

]]>
http://panipani.nierada.eu/?feed=rss2&p=1 1 1